OSTRÓDA-CHORWACJA. Tata i Maksio w R4 zostawili ślad na “ścianie gości” i z Trogiru udali się w dalszą podróż ku Albanii. Ósma doba wyprawy, ależ to był szalony dzień, musicie to przeczytać.
Kierunek Split, ale najpierw po raz kolejny Decathlon i poszukiwania nowego materaca. Po akcji nad Balatonem, noclegu na materacu bez powietrza ostatecznie dołączyła do nas karimata. Przejeżdżając przez centrum Splitu wprowadziliśmy trochę zamieszania w mieście, trzy renówki R4 zasuwające od krzyżówki do krzyżówki, wciskające się między inne samochody, walczące aby się nie zgubić i utrzymać szyk. Renie wywoływały zdziwienie na twarzach kierowców, ale też uśmiech i pozdrowienia, które nas motywują do dalszej jazdy…
Dalej kierunek Biokovo i nowa atrakcja, taras SkyWalk. A że udało nam się trochę wcześniej wyrobić to mieliśmy w końcu okazję zatrzymać się na dłużej na plaży i schłodzić się, padło na plażę w okolicy Tucepi . To był strzał w dziesiątkę, kamienista plaża z betonowymi półkami do skakania i drzewami, które pozwalały pocieszyć się cieniem.
Kolejny etap wyprawy Park Narodowy Skywalk Biokovo. Oczekiwanie ponad 40 minut na wjazd, bo oczywiście nikt nie wiedział, jak to działa, wiec panowie wystawili nas na próbę w pełnym słońcu. Znajomy wpadł na pomysł, żeby proponować innym kierowcom, którzy będą chcieli zrobić zdjęcie Reni kilkuminutową możliwość wbicia się do ich klimatyzowanych samochodów.
Ruszyliśmy, za nami pełno aut, przed nami ekipa w busie (nasi sąsiedzi z Iławy pozdrawiamy :)) wszyscy kompletnie nieświadomi. Przez pierwszy moment przerażenie, serpentyny, podjazdy takie, jakich żadna Renia wcześniej nie doświadczyła. Dotarliśmy na taras widokowy, który robi wrażenie, ale jest to przystanek do najwyższego szczytu w okolicy 1760 metrów, do którego jest możliwość dojechania samochodem. Postanowiliśmy wypróbować nasze R4 i ruszyliśmy na 12 km podjazd wąską drogą, którą była też trasą powrotną z góry i często samochody blokowały się na wąskiej drodze. My nie mieliśmy z tym problemu, bo nasze Renie są malutkie i przeciskamy się na wąskiej drodze. Dodatkowo drogę było trzeba dzielić z krowami i dzikimi końmi, które uważały, że mają pierwszeństwo, a w dodatku często zaglądały do samochodów. W pewnym momencie podjazdy były tak strome, że moja Renia odmówiła jazdy, stanęliśmy pod górkę i koniec. Niby silnik pracuje, a mocy zero, ale z pomocą przyszli inni kierowcy, którzy nas zaczęli pchać i w końcu Renii zrobiło się chyba głupio i ruszyła dalej. Po dotarciu na górę poczuliśmy niesamowitą radość, euforię i dumę, że udało nam się tam wjechać takimi pojazdami, no i te piękne widoki, których zdjęcia nie oddają. Zostało nam tylko stamtąd zjechać. To było następne wyzwanie z moimi bębnowymi hamulcami, ale tym razem było chłodniej i udało się zjechać bez większych problemów.
Dotychczas to był najlepszy dzień tej wyprawy, jeżeli chodzi o emocje, wyzwania i atrakcje. Pozdrawiamy wszystkich.