OSTRÓDA. Tata i Maksio w R4 trochę zmęczeni, ale zadowoleni zakończyli swoją 18-dniową wyprawę. W starej Reni objechali Adriatyk, na koniec były rowery w Szczyrku i finisz na rogatkach Ostródy.
Towarzyszyliśmy im przez całą drogę z Ostródy do Albanii. W sumie z drogą powrotną wyszło im ponad dwa tygodnie jazdy. Dzisiaj ostatni raport z drogi Taty i Maksia w R4, w relacji tego pierwszego czyli Marcina Pietrzaka. Witamy Was z powrotem na naszej ostródzkiej ziemi.
Osiemnaście dni naszej wyprawy wokół Morza Adriatyckiego nie należało do nudnych. W ostatnim dniu wyprawy pierwszy raz podczas całego wyjazdu nasze role rano się odwróciły. To Maksio wstał pierwszy i to on mnie popędzał do ogarnięcia się, szybkiego śniadania i wyjazdu na trasy rowerowe w Beskidach. Ostatnie dni naszej wyprawy były męczące, dużo kilometrów w samochodzie, ale jak tylko wspominałem o rowerach, to Maksio dostawał nagle energii i kończyło się marudzenie.
Zatem już o godz. 9 ruszyliśmy pod wyciąg, tam wypożyczyliśmy rowery, kupiliśmy karnety i jazda w górę na Hale Skrzyczeńską i pierwszy zjazd w dół trasą o długości 3 km. Było super, pogoda nas nie rozpieszczała, ale było w miarę ciepło, bez słońca i co najważniejsze nie padało… do czasu.
Maksio nie powiedział na dole słowa, wyprzedził mnie i już stał przy bramkach na następny wjazd i zjazd. Zapytałem się, czy chce odpocząć to stwierdził, że nie ma czasu. Przecież on zawsze ma czas na wszystko i zawsze muszę go poganiać, ale nie tym razem – SZOK!
Drugim razem udało nam się wjechać jeszcze wyżej na Małe Skrzyczne i stamtąd trasa miała już niecałe 6 km. Ale nie był to problem, z krótkimi przerwami zjechaliśmy na dół, już widziałem lekkie zmęczenie, ale czasu nam nie przybyło i polecieliśmy od razu na wyciąg. Tym razem pogoda dała nam popalić – chmury, zimny wiatr i deszcz trochę nas ochłodziły. Po 16 dniach wygrzewania się chwilami w ponad 50 stopniach Celsjusza. Ale kompletnie nam to nie przeszkadzało.
Ogólnie mieliśmy na tę przyjemność około trzech godzin, bo przed nami były jeszcze 594 km do domu. Ale wyszło, jak zwykle. Tak nam się spodobało, że skończyliśmy jeździć o 15. Młody był tak zmęczony, że na ostatnim zjeździe nie trafił w trasę i wylądował na górce kamieni, a przy samochodzie nie mógł zejść z roweru. Bywa.
Naładowani pozytywnymi emocjami ok. 16.30 ruszyliśmy do domu. Standardowo nawigacja nas oszukiwała przez całą drogę co do czasu przybycia i ostatecznie wylądowaliśmy w Ostródzie o 23.45.
I tak zakończyła się nasza podróż. Renia dzielnie i praktycznie bezawaryjnie pokonała tysiące kilometrów, chwilami w naprawdę ciężkich warunkach. Maksio spisał się na medal, wytrzymał moje marudzenie, poganianie i upały. Ekipa dopisała, zdobyliśmy nowe doświadczenie podróżowania z większym gronie, co wymaga kompromisów i dyscypliny.
To była nasza kolejna podróż życia, którą będziemy teraz długo wspominać.