OSTRÓDA-CHORWACJA. Tata i Maksio w R4 pokonują kolejne kilometry kierując się swoją Renią do Albanii. W szóstym dniu wyprawy karawana trzech polskich renówek, powoli dotarła do Trogiru.
Po zjeździe z promu na wyspę Pag Renia zaczęła skakać, prychać i ogólnie zachowywała się jak po dobrze zakrapianej imprezie – relacjonuje Marcin Pietrzak, który z synem Maksiem i ze znajomymi w dwóch innych R4 jadą do Albanii. – Udało się nią dojechać z bólem do celu i zaczęło się szukanie problemu. Na szczęście po rozkręceniu połowy silnika okazało się, że nic jej nie jest. Okazało się, że są problemy z aparatem zapłonowym. Taki jeden Adam podsumował mnie, że wkładam łapy w ten silnik ciągle i tak mam teraz…
Na szczęście usterka ekspresowo została usunięta, przy okazji zmienione zostały świece i ruszyliśmy z wyspy Pag w stronę Trogiru. Po drodze obowiązkowa sesja zdjęciowa przy moście łączącym wyspę Pag z lądem zaraz po wjechaniu. Stały ląd, od rana wyczekiwana kąpiel w morzu.
A w drodze do Albanii nasza ostródzka Renia zamyka kolumnę szaleńczo szybkich R4. To dobra pozycja zwłaszcza w górach. – Przy prędkości 40-50 km/h widząc wkurzonych kierowców za mną, którzy nie mogą nas wyprzedzić w tej serpentynie zakrętów, nie mogą mieć do mnie pretensji – wyjaśnia Marcin Pietrzak. – Mam przed sobą jeszcze dwie Renie, też nie mogę ich wyprzedzić…
Dzisiaj po drodze w końcu udało nam się spotkać długo wyczekiwane chorwackie Renie. Nie były to samochody naszych marzeń, bardziej egzemplarze na części. Jak to napisał nasz kolega Sławek: “właściciele Renówek chowają się przed nami, bo jest im wstyd pokazywać się swoimi zmęczonymi Reniami”.
Jednak największa niespodzianka szóstego dnia podróży czekała wieczorem. Karawana R4 zajechała pod zarezerwowany wcześniej nocleg, piękne zdjęcia, super opis i dobre opinie skusiły, żeby zaszaleć.
– Podjechaliśmy pod wskazany adres i zrobiło się ciekawie – dodaje Marcin. – Zniszczony, szary budynek z charakterystycznymi drewnianymi rozpadającymi się roletami, jakby opuszczony. Osobiście się tym nie przejąłem, bo zawsze mam ze sobą namiot.
Na szczęście są zawsze 2 strony medalu i trafiliśmy na wjeździe na tę gorszą. Budynek od drugiej strony wyglądał naprawdę fajnie, a wnętrze jest nowoczesne, więc sytuacja opanowana. Na ścianie korytarza znajdowało się miejsce na podpisy, więc nie mogło nas tam zabraknąć.
Kolejny dzień zaliczymy do udanych, zwłaszcza po dobrej kolacji na starym mieście Trogiru, chodź cena nie była adekwatna do wielkości porcji, ale wyszło to na zdrowo. W końcu na co dzień też się płaci dietetykom, żeby mniej jeść, a tu było to wliczone w cenę.